Wzdych

Muszę przyznać, że obecna sytuacja w Polsce wygląda jak dla mnie beznadziejnie.

Wśród partii obecnych w parlamencie nie widać nikogo, kto rzeczywiście kierowałby się dobrem kraju. PiS rządzi przez kryzys, bo inaczej najwyraźniej nie umie – nie potrafił w latach 2005-07, nie potrafi i teraz. Nauczył się lepiej i sprawniej zarządzać kryzysem – ale już nie lepiej i sprawniej rządzić. Skandal goni skandal, a niekompetentnego ministra – niekompetentny minister. Waszczykowski popełniający dyplomatyczną gafę za gafą, Szyszko, który jest ministrem obrony wszystkiego, tylko nie środowiska (a najlepiej to własnych interesów, jak pokazuje historia Wschodniej Obwodnicy Warszawy), ministrowie Szałamacha i Morawiecki przerzucający się nawzajem gorącym kartoflem pt. finansowanie populistycznych obietnic PiSu – to wszystko trzeba jakoś przykryć. Udowodnić, że to wina Platformy, albo, że Platforma robiła gorzej. Tak, jakby ludzie nie dali Platformie czerwonej kartki właśnie dlatego, że Platforma się zdegenerowała.

Obecna opozycja za to ma deja vu. Wyczuła, że PiS popełnia te same błędy, co w poprzedniej kadencji, więc eskaluje konflikt. Robi to, bo w ten sposób już raz udało się PiS wysadzić z siodła, więc czemu nie spróbować jeszcze raz? Sęk w tym, że 10 lat temu sytuacja międzynarodowa była inna. Nie było narastającej frustracji europejskimi porządkami. Nie było kryzysu imigracyjnego. Nie było tak agresywnego Putina, który problemy wewnętrzne Europy eskaluje, podsycając wewnątrzunijne spory i dotując separatystów. Innymi słowy – to nie czas, żeby się bawić w piaskownicy.

Mam wrażenie, że ani Nowoczesna, ani PO tego nie rozumieją. Obie chciałyby powtórzyć poprzedni sukces pt. „strasznie PiSem” i zdobyć władzę. PiS, po 8 latach bycia w opozycji i ciągłych upokorzeń, absolutnie nie jest skłonny do jakichkolwiek kompromisów. Osoby nastawione koncyliacyjnie (jak np. europoseł Ujazdowski) są wycinane, promowane są agresywne „wilczki” w rodzaju Pawłowicz, Pięty, Piotrowskiego, Sasina czy Jakiego. Wszystkim ludziom, którzy sprzeciwiają się zmianom dokonywanym przez PiS (które bardzo często są zwykłym, chamskim partyjniactwem i obsadzaniem stołków – vide chociażby afera, totalnie zignorowana przez rządzących, ze stadninami koni arabskich – a nie żadnym „wietrzeniem państwa”, jak to się ładnie nazywa) sugeruje się, że są członkami postkomunistycznej mafii.

Wreszcie – paradoks pt. Kukiz’15. Paradoks, bo ze wszystkich partii w Sejmie, oni jedni prezentują momentami okruchy tego, co nazywa się myśleniem propaństwowym. Ich propozycja kompromisu ws. TK jest być może formalnie niedoskonała, ale to wciąż kompromis i propozycja instytucjonalnej, a nie tylko doraźnej poprawy sytuacji. Ale z drugiej strony, to partia, w której aż roi się od różnego rodzaju drobnych politykierów, byłych radnych partii tej czy innej, skaczących z listka na listek – innymi słowy, oportunistów. Do tego mają mocną reprezentację narodowców, z których część bardzo mocno akcentuje zagrożenia ze strony Unii Europejskiej, prezentuje za to skrajną ślepotę, jeśli chodzi o zagrożenia zza wschodniej granicy. A ja sto razy bardziej chciałbym żyć nawet w mającej problemy z imigrantami Szwecji, niż w mafijno-oligarchicznym piekle, jakim jest współczesna Rosja.

Duże nadzieje wiążę z partią Razem, chociaż światopoglądowo mi od nich daleko, a i gospodarczo nie całkiem po drodze. Ale oni jedni wydają się być nieuwikłani w drobną bądź grubszą polską politykę partyjną ostatnich 20 lat, wydają się być wolni od rozmaitych politycznych resentymentów i zdają się rzeczywiście podchodzić do polityki idealistycznie. Dodatkowo, co ważne, wyraźnie odcinają się od absurdalnie antyamerykańskiej i prorosyjskiej polityki części lewicy. Tyle tylko, że Razem podjęło się dzieła monumentalnego – rewizji podstawowych narracji leżących u podstaw politycznego sporu w Polsce. Potrwa długie lata, zanim zyskają jakiekolwiek istotniejsze poparcie. A ja coraz bardziej się boję, że za te długie lata może nie być co zbierać.

Nie mamy w Polsce męża stanu. Nie mamy kogoś, kto tupnie nogą, powie „dobra, dość tych sporów, bo Polska na tym cierpi”. Każdy walczy o kawałek tortu dla siebie i swoich znajomków. Niektórzy przykrywają to rzekomą troską o rację stanu, ale to fasada. Racją stanu okazuje się bowiem zawsze być to, co akurat partia rządząca ma na myśli. Jakiekolwiek słowa krytyków, nawet tych, którzy z obozem PiSowskim dotąd sympatyzowali (Staniszkis, Matyja, Bugaj, Strzembosz) są ignorowane, a ich autorzy – dezawuowani. Telewizja publiczna, zamiast wprowadzenia do niej jakichkolwiek choćby pozorów pluralizmu, stała się tubą propagandową władzy, w której nawet nie próbuje się zachować jakichkolwiek pozorów oddzielania informacji od komentarza czy nienacechowanego emocjonalnie bądź ocennie przekazywania faktów. Naiwnością byłoby jednak stwierdzenie, że to wyłącznie wynik złej woli prawej strony sceny politycznej. To również odreagowanie sytuacji, gdzie do niektórych programów byli zapraszani sami eksperci z poglądami od centrolewicy na lewo. Tyle, że znów – nikt nie jest w stanie wznieść się ponad spory i wyobrazić sobie „naprawy” inaczej niż „wychylenia wahadła w drugą stronę”.

Obecny spór o orzeczenie TK jest również znamienny. Z jednej strony mamy absolutnie bezczelną postawę PiS, która kruczkami prawnymi chciała za pomocą ewidentnie niekonstytucyjnej nowelizacji (zauważmy, że nikt, nawet sędziowie TK oraz eksperci związani z PiS, nie zakwestionował merytorycznej strony orzeczenia TK) ubezwłasnowolnić Trybunał tak, aby de facto zapewnić sobie większość konstytucyjną bez odpowiedniego mandatu ze strony wyborców. Z drugiej strony mamy prezesa Rzeplińskiego, który ewidentnie zaczął bawić się w politykę oraz różne dziwne, wątpliwe prawnie kroki (kuriozalny status „sędziego TK bez praw do orzekania”, jaki Rzepliński przyznał części sędziów). No i przede wszystkim mamy prawny bajzel, pokazujący, że część fundamentalnych uprawnień i terminów w polskim prawie jest niedoprecyzowana bądź nieistniejąca (co to znaczy „niezwłocznie”? jaki jest nieprzekraczalny termin na „niezwłocznie”? kto ma prawo kontrolować pod względem prawnym uchwały Sejmu? kto ma prawo kontrolować pod względem formalnym, co jest, a co nie jest orzeczeniem TK?). Gdybyśmy mieli w Sejmie mężów stanu, a nie politykierów, to byłby przyczynek do wspólnej pracy nad poprawą tego stanu rzeczy tak, aby te luki wyeliminować i poprawić jakość polskiego prawa. Tymczasem mamy tylko garstkę kunktatorów, z których każdy próbuje wyciągnąć jak najwięcej korzyści z owego niedoprecyzowania.

Dodajmy do tego wszystkiego zniecierpliwioną postawę naszych sojuszników (tak, jeszcze sojuszników, choć pozostaje pytanie, na jak długo nimi pozostaną), którzy coraz bardziej naciskają na nas, abyśmy ów pat instytucjonalno-prawny przerwali. W dzisiejszym artykule w Rzeczpospolitej pod tekstem o Trybunale jest komentarz rzecznika Departamentu Stanu USA, który pisze, że przekazali „zaniepokojenie tym, co dzieje się w Polsce, gdy idzie o przestrzeganie zasad państwa prawa”. W języku dyplomacji oznacza to „ogarnijcie się wreszcie, to ostatnie ostrzeżenie, zanim zrobimy coś grubego”. Nie wiem, czy muszę do tego kogokolwiek przekonywać, ale na wszelki wypadek to napiszę: jeśli utniemy sojusz z USA i z UE, to automatycznie lądujemy w strefie wpływów trzeciego dużego gracza na arenie europejskiej, czyli Rosji. Co do tego – patrz moja uwaga parę akapitów wyżej.

Do tego wszystkiego dochodzi coraz głębszy podział między zwykłymi Polakami. Skrajne emocje podsycane przez polityków powodują, że rozbijają się nawet rodzinne i przyjacielskie więzi, a lokalne społeczności skaczą sobie do gardeł (zerknąłem ostatnio na forum Facebookowe lokalnej społeczności w Podkowie Leśnej – naprawdę przykry widok). Im dłużej ten konflikt będzie trwał, tym głębsze będą podziały – a ich zasypywanie może potrwać latami.

Co z tego dalej będzie? Nie wiem. Ale na razie nie mam optymistycznych refleksji. Stąd ten długi wzdych. Może, drodzy komentatorzy, widzicie jakiś promyczek nadziei?